czwartek, 16 lutego 2017

Anna Kiljańska

Gra

Był chłodny wieczór, kiedy na miejscu zbrodni zjawił się komisarz Thomas Harley – wysoki, umięśniony, czterdziestoletni mężczyzna. Jego wzrok wyrażał twardy, męski charakter, ale jednocześnie – po tym, co widział w swoim życiu – oczy miał smutne. Ostre rysy twarzy nadawały jej złowrogiego wyrazu.
Tłum ulicznych gapiów robił zdjęcia, policjanci zabezpieczali miejsce zbrodni. Harley wyrzucił niedopałek swojego papierosa, którego jeszcze przed chwilą trzymał w ustach, zimnym wzrokiem dokładnie analizował ciało kobiety: była młoda – około dwudziestu lat, blondynka, niebieskie oczy. Nachylił się nad nią, szukał większej ilości śladów, poszlak, czegokolwiek, co mogłoby naprowadzić go na zwyrodnialca, który to zrobił. Nagle jego oczom ukazały się dwie małe dziurki, które znajdowały się po lewej stronie szyi kobiety.
– Grump, powiedz Luckowi, żeby na sekcji zwłok zwrócił uwagę na szyję, coś czuję, że te ślady, które tutaj ma nie są przypadkiem – powiedział Harley do swojego kumpla Mike'a.
– Nie ma sprawy.
Następnego dnia już o 7.00 rano policjanci byli w prosektorium. To, co usłyszeli na miejscu zrobiło na nich wrażenie:
– Słuchajcie, jest taka sprawa, że w ciele tej dziewczyny brakuje dużo krwi, powiedziałbym, że nie zostało jej prawie wcale… – zakomunikował im Luck, patomorfolog, z którym współpracowali już dobrych kilka lat.
– Rana kłuta w jakimś niewidocznym miejscu na pierwszy rzut oka? – zasugerował Thomas.
– Nie, jedyne ślady jakiejkolwiek ingerencji w jej ciało, to te dwie małe dziurki na szyi.
– To wygląda jak ugryzienie wampira – sam nie wierząc, co mówi, odezwał się Thomas.
– Przecież to niedorzeczne. Kto w dzisiejszych czasach bawiłby się w jakiegoś wampira?! – Mike nie dowierzał, że jego racjonalnie myślący przyjaciel mógł wpaść na tak idiotyczny pomysł.
Zaczęły się żmudne poszukiwania jakichkolwiek poszlak, analizowanie ciała kobiety fragment po fragmencie, kilka razy dziennie. Cała ta nużąca sytuacja trwała tydzień, kiedy znowu uderzył…Wampir. Thomas z Mikiem bardzo szybko znaleźli się na miejscu zbrodni. Po dokładnym przyjrzeniu się zwłokom ustalili, że wszystko wyglądało zadziwiająco podobnie, jak w przypadku poprzedniego morderstwa: kobieta w wieku dwudziestu lat, blondynka, niebieskie oczy i tajemnicze ugryzienie po lewej stronie szyi. Sprawa zaczęła robić się coraz bardziej niebezpieczna, ponieważ cała komenda myślała, że zbrodnia była jednorazowa, a okazało się, że być może będą mieli do czynienia z seryjnym mordercą. Do tego to pierwsza tak poważna sprawa w historii małej miejscowości. Łatwo więc o błąd. Wśród ludzi zaczął panować coraz większy niepokój. Pojawiało się wiele pytań bez odpowiedzi – nie tylko od żądnych sensacji dziennikarzy, również sam komisarz Thomas Harley dostrzegał na razie same niewiadome bez możliwości rozwiązania, stawiał ciągłe znaki zapytania.
Minął miesiąc, a nad jeziorem blisko domu Mike'a pojawił się kolejny trup kobiety z takimi samymi obrażeniami, a następnego dnia na biurku Harley znalazł list.

Kochany Thomasie!
Widzę, że stałem się sławny. Normalni, przeciętni ludzie zdobywają sławę dzięki swojej urodzie, talentowi wokalnemu, albo dzięki pieniądzom, ale ja postanowiłem być oryginalny, od zawsze chciałem zabijać, ale zabijać w sposób niekonwencjonalny, inny… Latami obmyślałem taktykę, która przyniesie mi sławę. Wszyscy zwyczajni ludzie uważają, że liczba trzynaście jest pechowa, jak się już zapewne domyślasz, mój drogi Thomasie, ja jestem inny, dlatego też jest to moja ulubiona liczba. Zabiłem już 3 kobiety, a zabiję jeszcze 9 i… Pamiętaj, że zawsze pod latarnią jest najciemniej. Anonimowy, a jednak sławny, osiągam coś, czego jeszcze nikt inny nie osiągnął. Twój Wampir.

Na początku Harley przeżył szok, jeszcze nigdy czegoś takiego w swojej karierze nie spotkał. Zauważył, że cały jest spocony, ręce mu się trzęsły, a na samym końcu dotarło do niego, że Wampir dalej chce zabijać, a on nie wie, jak temu zapobiec. W myślach cały czas widział te słowa: „Pamiętaj, że zawsze pod latarnią jest najciemniej”. Zawołał Mike'a, bo sam jeszcze nie potrafił się ruszać. Grump również przeczytał list, obaj nie wiedzieli, co robić.
– Dobra, Thomas, cała ta sytuacja wydaje się niedorzeczna. Facet powiedział, że jest Wampirem i będzie zabijał dla sławy.
– Owszem, ja też nie mogę uwierzyć w to, co się tutaj dzieje. Powiedział, że jego ulubiona liczba to 13, musimy sprawdzić znaczenia trzynastki.
– Kiedyś czytałem, że liczba 13 to liczba szatana, Izraelici idąc przez pustynię, buntowali się przeciwko Bogu trzynaście razy, ale liczba ta też może symbolizować zmartwychwstanie, a w pewnym sensie nawet odrodzenie.
– Może uważa, że osiągnie swoistego rodzaju katharsis po zabiciu dwunastu kobiet? I dlaczego dwunastu, a nie trzynastu?
– Nie wiem, ale napisał też, że najciemniej jest pod latarnią…
– Kościół! Musimy sprawdzić wszystkie kościoły w okolicy!
– Wszystkie? Ich jest tak dużo! Łącznie z kapliczkami?
– Tak, i nie marudź już – rzucił Thomas, wybiegając z pokoju.
Harley wraz ze swoim przyjacielem najpierw zaczął sprawdzać kościoły. Z uwagi na ich liczbę trwało to dość długo. Szukali, ale w większości przypadków kościoły nie miały nic wspólnego ani z liczbą trzynaście, ani z różnego rodzaju wampirami. Kilka razy trafili na jakieś poszlaki, ale po głębszym zbadaniu sprawy, wypytaniu się ludzi, okazywało się, że te wszystkie ślady prowadzą donikąd. Zaczęli sprawdzać kapliczki, choć bez przekonania, ponieważ uważali, że jeżeli mieliby znaleźć cokolwiek, to raczej na pewno w kościołach, a nie w kapliczkach. Samych kaplic było naprawdę wiele, co też nie było pocieszające, ale po chwilowym załamaniu zacisnęli pięści i zaczęli działać. Na początku całe śledztwo nie dawało najmniejszych rezultatów, ale pod wieczór w małej, opuszczonej kapliczce cmentarnej znaleźli elegancką inkrustowaną złotem miskę, na prawo od niej łyżkę zawiniętą w białą serwetkę, a na lewo kartkę ze starannym napisem „Smacznego”. W środku miski znajdowała się krew.
– Ten psychol pije ludzką krew! – wykrzyczał Mike.
Thomas zachował zimną krew i zadzwonił po specjalistów. Po porównaniu krwi z materiałem genetycznym pobranym od denatek, okazało się, że DNA się zgadzało.
Niedługo po całym zajściu Wampir znowu zaatakował, zabijając kolejną kobietę o tych samych cechach, co trzy poprzednie. Znaleziono ją nieopodal kapliczki, w której kilka dni temu policjanci natknęli się na krew jednej z ofiar.
Harley postanowił pierwszy raz od początku serii morderstw pojechać na miejsce zbrodni, przyjrzeć się jeszcze raz, przeanalizować całą tę sytuację w samotności. Kiedy już przybył, zaczął się rozglądać, wypalał jednego papierosa za drugim, próbował wczuć się w Wampira w jakikolwiek sposób, zacząć myśleć tak jak on. Wpadł w swoistego rodzaju trans, trans mordercy, kiedy to nagle z zamyślenia wyrwała go jakaś kobieta. Przyjrzał się jej dokładnie, miała około 50 lat, widać było, że jest miejscowa.
– Widzę, że pan jesteś kolejnym, co to się po okolicy kręci.
– Kolejnym? – zapytał Thomas z dezorientacją.
–  No tak, wczoraj kręcił się tutaj taki podobny do pana facet, był bardzo podejrzany. Kiedy mnie zobaczył, od razu zaczął uciekać.
– Tak? A jak on wyglądał? – komisarz był wyraźnie zainteresowany.
– Był mniej więcej w pana wieku: wysoki, brunet, krótkie włosy, miał taką charakterystyczną bliznę na prawym policzku.
– Dziękuję za opis, ale śpieszę się, do widzenia! – z roztargnieniem powiedział Thomas.
Zaczął biec do samochodu, nagle wszystko zaczęło się układać. Człowiek, którego opisała tamta kobieta był zadziwiająco podobny do Mike'a. Z jednej strony nie mógł uwierzyć w to, co się działo, przecież Grump był jego najlepszym przyjacielem, znali się od dzieciństwa, zawsze się wspierali, z drugiej jednak Wampir napisał w liście, że najciemniej jest zawsze pod latarnią… Wszystko się zgadzało! Harley z piskiem opon ruszył z parkingu, a po 30 minutach był już na komendzie. Dowiedział się od swoich ludzi, gdzie jest Mike. Po kilku chwilach wpadł do prosektorium i rzucił się na niego.
– Wiem, że to ty! Jak mogłeś to zrobić?! – komisarz nie potrafił ukryć emocji, czuł się oszukany i poniżony.
– Co?! O czym ty mówisz, Thomas? Uspokój się – nie rozumiał przyjaciel.
– Pojechałem do tej kapliczki, zaczepiła mnie jakaś kobiecina i powiedziała, że widziała, jak kręcił się tam jakiś facet, opisała mi go, mówiła o tobie! Aresztuję cię.
– Co? To jakaś pomyłka?! Daj mi to wszystko wyjaśnić! – próbował się bronić.
– Pamiętaj Mike, najciemniej jest zawsze pod latarnią – wycedził przez zęby Harley.
Grump został aresztowany, pisali o nim w gazetach, gratulacji dla Harleya nie było końca, ale on się nie cieszył. Pił coraz więcej alkoholu. Ta sprawa go wyniszczała, stracił w końcu najlepszego przyjaciela i – jako, że był samotnikiem – został mu tylko jego pies. Zaczął się zastanawiać, czy na pewno dobrze zrobił, aresztując go, kiedy to nagle usłyszał dzwonek do drzwi. Zdziwił się, bo była trzecia w nocy. Wstał, otworzył, ale na zewnątrz nikogo nie było, pomyślał nawet, że ma jakieś urojenia i już miał zamykać, jednak jego wzrok padł na białą kopertę, która leżała na wycieraczce. Wziął ją i wrócił do środka. Kiedy położył się wygodnie na łóżku, nalał sobie do szklanki whisky i zaczął czytać.

Drogi Thomasie.
Jak widzisz od dawna nie zaatakowałem, czekam na odpowiednią okazję, jakiś wyjątkowy  moment. Od ostatniego listu zabiłem tylko jedną kobietę. Używam słowa „tylko”, ponieważ rozchorowałem się i nie mogłem wykonywać moich kolejnych dzieł, ale obiecuję Ci, że wracam do formy. Zauważyłem, że od kilku dni nie robisz nic konkretnego tylko pijesz. Obiecuję Ci, że to się zmieni. Pamiętaj, najciemniej jest zawsze pod latarnią. Twój Wampir.

Zaraz po tym kiedy Harley skończył czytać, zadzwonił telefon. Gdy go odebrał, usłyszał tylko szybki oddech i krzyk, miał już coś powiedzieć, ale połączenie zostało zakończone. Thomas trząsł się. Kiedy znowu ktoś do niego zadzwonił, nie chciał odbierać, pragnął, żeby to wszystko okazało się snem, jednym wielkim pokręconym snem. Spojrzał na dzwoniący telefon i zobaczył, że jest to numer komendy policji, w której pracuje. Odebrał, po zakończeniu rozmowy okazało się, że w dwóch zupełnie różnych miejscach znaleziono dwa ciała kobiet. Roztrzęsiony pobiegł do samochodu i po piętnastu minutach zjawił się na pierwszym miejscu zbrodni. Cechy zamordowanej kobiety pozostawały niezmienne. Pojechał na drugie miejsce, sytuacja była dokładnie taka sama. Kiedy po tej nocnej masakrze przyjechał na komendę, zrozumiał, że to nie mógł być Mike, przecież on był cały czas w więzieniu. Nagle przyszedł do niego jeden z nowych policjantów i powiedział słowa, które zamroziły na chwilę krew w żyłach Thomasa:
– Panie komisarzu, Grump uciekł.
Harley poczuł, że traci grunt pod nogami, nie mógł pojąć, jakim cudem jego przyjaciel uciekł z więzienia i to dokładnie w ten wieczór, kiedy zostały dokonane kolejne makabryczne zbrodnie. Odczuwał niesamowity ból wynikający z faktu, że ostatecznie stracił swojego jedynego przyjaciela, że Mike odebrał mu resztki nadziei na jego niewinność. Nie mógł zrozumieć, dlaczego akurat jemu przytrafiła się taka sytuacja, zaczął rozważać samobójstwo, ale po dłuższych rozmyślaniach postanowił, że zacznie go szukać, chciał się dowiedzieć, o co tak naprawdę mu chodzi, dlaczego to zrobił i czego jeszcze może się po nim spodziewać.
Zaczął poszukiwania w jego celi i znalazł pierwszą poszlakę – Mike napisał na skrawku swojego ubrania wyraz „trupy”. Thomas pomyślał, że to jakaś gra, stworzona przez tego psychopatę, więc pierwszym, co przyszło mu na myśl była wizyta w prosektorium. Oglądał ofiary po kilka razy, ale nie mógł znaleźć niczego nowego, żadnej wskazówki. Kiedy po kilku godzinach poszukiwań zrezygnowany chciał już wychodzić, wpadł na pomysł, żeby spojrzeć na podniebienie jednej z ofiar. Już za pierwszym razem udało mu się znaleźć wiadomość: „obserwuję cię”. Harley uciekł do swojego samochodu, a po chwili był już w domu, nie pamiętał nawet kiedy do niego wchodził. Dopiero rano po przebudzeniu się z głębokiego snu zrozumiał całą sytuację. Psychopata obserwuje go, widzi wszystko, co robi, zna jego każdy ruch. Zaczął się coraz bardziej bać, ale nagle, po tym wszystkim nastąpił miesiąc ciszy.
Nadszedł ranek, kiedy to komisarz Thomas Harley obudził się i od razu poczuł, że coś jest nie tak. Na jego szafce nocnej leżał skrawek materiału, a na nim napis: „12 wiedźm i szatan”. Gorączkowo zaczął przeglądać w internecie możliwe znaczenia tego sformułowania. Okazało się, że w pogańskich obrzędach satanistycznych zawsze uczestniczyło dwanaście wiedźm i szatan, to również symbolizuje liczba trzynaście, ale pojawiło się pytanie: dlaczego Mike zataił właśnie to znaczenie trzynastki przed Thomasem? Harley zrozumiał, że chodzi tutaj o jakiś pogański obrządek, który chce wykonać Wampir. Zaczął od poszukiwania miejsc, w których wykonywano takie rytuały w jego miejscowości. Okazało się, że koło niego znajduje się stary las, co więcej, dzisiejszej nocy miała być pełnia księżyca. Dwunasta w tym roku.
Wieczorem Thomas zjawił się w tym miejscu, ukrywając się za drzewami, i stał się świadkiem makabrycznej sceny, która zmroziła mu krew w żyłach. Zobaczył sześć kobiet przywiązanych do drzew, ognisko pośrodku tego widowiska, a po dokładniejszym przyjrzeniu się zobaczył pentagram wyrysowany na ziemi. Z mroku zaczęła wyłaniać się ciemna postać, Thomas był pewien, że ujrzy Mike'a, ale kiedy płomienie oświetliły twarz tego mężczyzny, okazało się, że jest to Luck. Thomas w pierwszej chwili przeżył szok, ale opanował emocje i zaczął dalej obserwować. Zauważył poruszający się cień w pobliżu Wampira, ale stwierdził, że musiało mu się przewidzieć, bo po całej tej sytuacji musi mieć już halucynacje. Przygotowany do wkroczenia do akcji, z powrotem zwrócił całą swoją uwagę na Wampira, który podchodził do jednej z kobiet. Ta zaczęła przeraźliwie krzyczeć, błagając o litość. Już nachylał się nad jej szyją, kiedy to z drzew wyskoczył na Luck'a mężczyzna. Thomas rzucił się biegiem na dwie walczące ze sobą postaci i okazało się, że drugim mężczyzną jest Mike. Obezwładnił Wampira i zaczął krzyczeć, że go aresztuje. Harley nie wierzył własnym oczom, od razu rzucił się na pomoc przyjacielowi. Zaczęło do niego powoli docierać, co tak naprawdę się wydarzyło.

Sprawcą tych bestialskich morderstw był Luck. Cały czas w cieniu, niezauważony, nie nasuwał swoją postawą żadnych podejrzeń. Okazało się, że Mike wpadł na ten trop, gdy z ukrycia obserwował jego dziwne zachowanie w prosektorium. Przy kapliczce, kiedy widziała go starsza kobieta, tak naprawdę nie uciekał, on gonił sprawcę, ponieważ zauważył go, gdy ten zbliżał się do miejsca zbrodni. Niestety, wszystkie podejrzenia spłynęły na niego, trafił do celi, ale jako policjant znał wiele sposobów na ucieczkę. Kiedy udało mu się zrealizować plan, kontynuował śledztwo, trafił w ten sposób tam, gdzie jego przyjaciel, czyli na miejsce ostatecznej zbrodni, gdzie miał się odbyć szatański obrządek zabicia pozostałej szóstki kobiet i popełnienia samobójstwa przez samego Wampira. Ten jednak w starciu z Mikiem został ugodzony nożem w serce, co spowodowało jego śmierć na miejscu. Jedna rzecz tylko pozostała niewyjaśniona. W jaki sposób Thomas Harley otrzymywał listy od mordercy? Nigdy nie można czuć się bezpiecznie… 

Jakub Świecicki

Lustro

Od jakiegoś czasu dziwnie się zachowywałem. Czułem się zmęczony, poirytowany, wszystko musiało być tak, jak ja chciałem. Najbliższa rodzina niepokoiła się .Od kilku miesięcy nie wychodziłem na zewnątrz – całymi dniami przesiadywałem w domu. Nie chciałem mieć styczności ze słońcem. Ono mnie paliło, szczypało – nie wiem, jak to dokładnie opisać, ale po prostu nie potrafiłem wytrzymać w jego blasku. Ze znajomymi nie widywałem się od dawna, stałem się typem samotnika, choć wcześniej przez głowę mi nie przeszło, żeby odrzucić wszelkie kontakty z innymi ludźmi. Wszystkie zaczęło się pod koniec drugiej klasy gimnazjum. Nie zdawałem sobie sprawy, jak poważne mogą być te dolegliwości.
Pewnego dnia siedziałem na moim łóżku z książką w ręku, gdy zauważyłem coś niesamowitego. Naprzeciw mnie stało ogromne lustro, ale nie to było powodem mojego niepokoju, albowiem znajdowało się ono tam już dobrych kilka lat. Na co dzień przeglądałem się w nim, układałem sobie włosy lub wykonywałem inne podobne czynności. Zresztą, co ja będę tłumaczył użytkowanie lustra – ważne jest, żeby było cię w nim widać. Tu jednak pojawił się problem, bowiem mnie nie było w nim widać. Wyobrażacie sobie zapewne moje zdziwienie, jak i przerażenie. Z początku powiedziałem sobie w duchu: „To nic takiego. Po prostu jesteś zmęczony i masz zwidy”. Położyłem się więc w łóżku i zasnąłem. To, co działo się ze mną w nocy, może wydawać się straszne. Śniło mi się, że latałem nad miastem i szukałem jakiegoś otwartego okna. Gdy już takowe znalazłem, wlatywałem przez nie i wtedy dopiero zaczynała się prawdziwa zabawa. Krążyłem po pomieszczeniach domowych i poszukiwałem człowieka. Nie miało to żadnego związku z normalnymi relacjami międzyludzkimi,  chciałem po prostu napić się jego krwi. O tak, krew ludzka sprawiała mi przyjemność. Była taka ciepła, taka słodka, a niekiedy gorzka… Nie zabijałem jednak moich ofiar - co to, to nie – pozbawiałem ich wystarczającej ilości czerwonej, cudownej cieczy, aby byli osłabieni. Po nocnym polowaniu wróciłem do domu  i wtedy właśnie się obudziłem. Czułem się jakoś dziwnie, wiedziałem, że coś jest nie tak. Spojrzałem z powrotem w lustro, ale  - tak jak poprzednio -  nie ujrzałem w nim swego odbicia. Była jeszcze jedna rzecz, która mnie niesamowicie przeraziła:  na brodzie i na rękach miałem krew. Nie była to jednak moja krew. Należała do innej osoby, a raczej zaryzykowałbym twierdzenie, że należała do innych osób! I wtedy przypomniałem sobie mój sen, w którym piłem krew ludzką. Przecież to tylko sen, tylko moja wyobraźnia – tłumaczyłem sobie. Skąd jednak wzięła się ta krew? Nie znajdowałem żadnych logicznych wytłumaczeń.
I tak było każdego wieczoru, każdego ranka. Cały czas miałem jeden i ten sam sen. Zmieniały się jedynie budynki, do których wlatywałem przez okna. Nie ukrywam, zaczęło mnie to po pewnym czasie denerwować i zastanawiać. Był tylko jeden sposób, by się dowiedzieć, co mi dolega – internet! Zacząłem czytać stronę za stroną, artykuł za artykułem, forum internetowe za forum i nigdzie nie znalazłem odpowiedzi na moje pytanie. A przecież ta odpowiedź znajdowała się w moim pokoju, a dokładniej na półce z książkami. Była tam lektura, którą dostałem niegdyś od mojego wujka z Anglii. Bohater tamtej opowieści miał dokładnie te same doświadczenia co ja, tylko on dokładnie wiedział, co się z nim dzieje, wiedział, kim jest. Był wampirem! Ale zaraz, zaraz - wampiry nie istnieją Przecież to jest jakaś kompletna bzdura. Ja miałbym być wampirem? To niedorzeczne, niewyobrażalne, niemożliwe! Uświadamiałem sobie to wszystko z rozpaczą. Jak jednak wytłumaczyć inaczej te sny, tę krew, ten brak odbicia w lustrze, ten wstręt do słońca? Miałem jedno wyjście – powiedzieć o tym rodzicom, lekarzowi. Myślałem jednak: „nie, przecież mnie wyśmieją, uznają za jakiegoś wariata…”. Postanowiłem więc zachować to dla siebie.
I tak żyłem z tą świadomością trzy lata. Myślicie, że mi się polepszyło? Nie, z dnia na dzień było coraz gorzej. Nie wystarczało mi już tylko kilka łyków ciepłej, ludzkiej krwi – wypijałem ją całą, przyczyniając się do śmierci setki ludzi. Po jakimś czasie ludzka krew zaczęła mnie jednak lekko mdlić. A wtedy zacząłem atakować psy, koty, zające, króliki i inne zwierzęta. Zawsze, kiedy się budziłem, miałem smak krwi w ustach, ślady na rękach, na bluzce i na spodniach. Aż się dziwiłem, że nikt inny tego nie zauważył, a codziennie mama wchodziła do mojego pokoju, by przynieść mi obiad. Codziennie zaglądała do mnie przed snem i pytała, czy wszystko jest dobrze. Ja zawsze jej odpowiadałem, że jest jak najbardziej w porządku. Nadszedł jednak ten dzień, w którym już nie wytrzymałem. Jak zawsze, mama weszła do mojego lokum. Nie miała ze sobą obiadu, weszła, aby zakomunikować mi smutną wiadomość  - mój dziadek zmarł w nocy. Skurcz złapał mnie za żołądek, nie mogłem wykrztusić żadnego słowa. Dobrze wiedziałem, co się stało. W nocy odwiedziłem dom mojego dziadka. Nie miałem jednak żadnego wpływu na to, iż właśnie tam się znalazłem. Czułem jego krew, która aż wołała, żeby ją wyssać. Zrobiłem to! Dopiero tego ranka zdałem sobie sprawę z tego, co uczyniłem i co robiłem przez wiele miesięcy. Zabiłem własnego dziadka, wyssałem mu całą krew! Nigdy się tak podle nie czułem. Choć wiedziałem od dawna, że jestem wampirem, to dopiero w tym momencie dotarła do mnie całość mych zbrodni. Podjąłem decyzję: nie może żyć na tym świecie ktoś taki jak ja!
Pogoda tego dnia mi sprzyjała. Padał deszcz, niebo było zachmurzone - wprost idealnie dla wampira. Wyszedłem więc z mojego pokoju, ubrałem bluzę, adidasy, założyłem kaptur i bez słowa pożegnania opuściłem dom. Cel miałem wyznaczony - dach najwyższego wieżowca w moim mieście. Ten stumetrowy budynek był idealnym miejscem do popełnienia samobójstwa. Gdy już znalazłem się na dachu, jeszcze raz pomyślałem o tych wszystkich, których nawiedzałem nocami. Łzy napłynęły mi do oczu. Podszedłem do krawędzi. Stałem tak na niej dobre piętnaście minut. Nie mogłem, nie potrafiłem tego zrobić, choć bardzo chciałem. Zupełnie nieświadomy, stojąc na krawędzi własnego życia, zauważyłem w dole jakieś dziwne kształty. To były służby ratunkowe: straż, policja, karetka. Inni ludzie zauważyli, jak wchodziłem na górę i stanąłem na dachu. Natychmiast powiadomili tych, których należało powiadomić. Policja wezwała moich rodziców. Widziałem ich,  płakali i prosili, żebym zszedł na dół, żebym tego nie robił. Łzy po raz kolejny zalały mi twarz. Wiedziałem, że nie potrafię skoczyć, ale jednocześnie nie mogłem też wrócić na ziemię. Po chwili uświadomiłem sobie, iż za mną ktoś jest. To byli policjanci. Próbowali mnie przekonać, bym zszedł z nimi. Już się odwracałem, by chwycić dłoń najbliższej policjantki, gdy nagle poślizgnąłem się. Spadałem. Leciałem dość długo, a w duchu odmówiłem wszystkie modlitwy, przepraszając Boga za moje życie. Usłyszałem dźwięk uderzenia i wtedy straciłem przytomność. Obudziłem się w szpitalu, koło mnie znajdowała się mama. Płakała, pytała, co mnie skłoniło do tego kroku. Nie mogłem, nie potrafiłem jej na to odpowiedzieć. Dowiedziałem się o wizycie u psychologa, którą zamówiła. I wtedy powiedziałem sobie: „Nie ma już wyjścia, trzeba temu psychologowi wszystko powiedzieć”.
Jak postanowiłem, tak się stało. Powiedziałem mu o tym, co się ze mną działo przez ostatnie lata. Wydusiłem to z siebie, pozbyłem się ogromnego ciężaru, który zatruwał mój mózg, mój organizm. Czułem się wreszcie wolny od mej tajemnicy.
A teraz? Siedzę i patrzę w kąt zamknięty w czterech ścianach. Pielęgniarka (cudownie krwista) codziennie rano, po południu i wieczorem przynosi mi leki. Raz w tygodniu odwiedzają mnie rodzice, tak samo jak i inni rodzice swoje dzieci w szpitalu psychiatrycznym. Ja jednak wiem, że nie jestem chory. To nie jest żadna schizofrenia! Ja nie miałem zwidów! Mam tylko nadzieję, że nauczę się kontrolować moje zachowanie. Cóż, poniekąd ten psychiatryk pomaga mi. W każdym oknie są kraty, które uniemożliwiają mi wyfrunięcie na zewnątrz. A póki co, nie czyniłem żadnych podróży do innych domostw, nie piłem krwi już miesiąc. Nie łudźcie się jednak, iż to się utrzyma. Ja byłem, jestem i pozostanę wampirem już na zawsze.

Anna Wdowiak

Łatwy cel




Chyba każdy spotkał w swoim życiu osobę wyobcowaną, odsuniętą na bok przez innych, zapewne nieśmiałą i samotną. Wielu takich ludzi żyje na świecie. Sztuka polega nie na tym, żeby ich odnaleźć, ale by w odpowiedni sposób do nich dotrzeć. Wykorzystać ich marną pozycję w społeczeństwie. Brzmi egoistycznie? Okrutnie? Bezsprzecznie tak. Niestety niektórzy potrafią zrobić wiele dla dobra własnej sprawy, a manipulowanie kimś, kto na takie zabiegi jest podatny, to dla nich jedynie środek do osiągnięcia sukcesu.
Należy zauważyć, że taki człowiek może być łatwym celem. Jest samotny, dzięki czemu szybciej będzie można zdobyć jego zaufanie i przyjaźń. Jeśli bowiem czegoś bardzo pragniemy, łatwowiernie podążamy za tymi, którzy nam to oferują. Może się jednak okazać, że taki samotnik wcale nie chce zyskać nowych perspektyw i więzi, przez co jest tylko bardziej podejrzliwy. W obydwóch przypadkach - jako że człowiek jest jednak stworzeniem stadnym i potrzebuje towarzystwa - prędzej czy później podda się swoim instynktom i skorzysta z okazji, by kogoś poznać.
Żeby wszystko poszło sprawnie i by nie stracić samotnika, trzeba przez dłuższy czas go obserwować. Wiedzieć na tyle dużo, aby nie popełnić najmniejszego błędu. Mieć zakodowane w głowie, o której godzinie jeździ autobusem, jakie ma zainteresowania, a czego nienawidzi. Korzystając z tych informacji, można stworzyć obraz postaci niesamowicie podobnej, jakby skrojonej na jego miarę. Niezłym pomysłem jest też zaprezentowanie siebie tak bardzo kontrastowo w stosunku do niego, żeby wzbudzić zainteresowanie „wybrańca”…

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Alan wsiadał do autobusu na przystanku niedaleko piekarni, dlatego ona musiała wsiąść jeden dalej. Oczywiście nie w byle jaki dzień, do tego konieczne było, żeby środek transportu był zatłoczony. Praktycznie brak miejsc siedzących. Środa była idealna. Większość mieszkańców miasta robiła poranne zakupy na targu, później musieli jakoś wrócić do domów. Po przejechaniu paru kilometrów wewnątrz robiło się na tyle miejsca, że można było swobodnie stanąć, bez ściskania się z innymi osobami. Niektórzy szczęściarze mogli nawet cieszyć się podróżą na trzęsących się bez przerwy krzesłach.
Chłopak był jednym z tych szczęściarzy. Co prawda zaraz dosiadła się do niego jakaś staruszka, ale na następnym postoju opuściła autobus. W tym samym momencie weszła Nadia. Cała zdyszana, bo prawie się spóźniła. A przynajmniej takie musiała sprawiać pozory.
Od razu go wypatrzyła. Bezceremonialnie zajęła miejsce obok niego. Zdyszana rozsiadła się wygodnie.
-     Mam na imię Nadia - przywitała się, wyciągając rękę w stronę swojego samotnika.
Ten niechętnie uścisnął jej dłoń i wyjawił jak się nazywa. Już samo imię wzbudziło w nim pewną niechęć, a uczucie to pogłębiał wręcz bijący od dziewczyny optymizm.
-     Pomyślałam, że skoro mamy przed sobą jeszcze jakieś pół godziny jazdy,
moglibyśmy porozmawiać. Chodzimy razem do szkoły, wiesz?
Alan mruknął coś niezrozumiale i – by ukazać swoją niechęć do rozmowy – włożył słuchawki do uszu.
Podróż każdemu z nich minęła inaczej. Jemu wśród melodii granych przez ulubiony zespół, a jej przy odgłosach telepania starego autobusu. Postanowiła dać Alanowi czas na przemyślenie nowej znajomości. Zdecydowanie zbyt energicznym ruchem pomachała mu na pożegnanie i szybko ruszyła do szkoły, zostawiając go w tyle.
Na żadnej z przerw nie zauważył nigdzie tej dziwacznej dziewczyny. Właściwie było mu to obojętne, nie zastanawiał się nad tym, gdzie może być w danym momencie, lecz co jakiś czas łapał się na wypatrywaniu tryskającej energią głowy w tłumie.
Następnego dnia nie jechali razem. Ani przez kolejny tydzień. Alan już prawie zapomniał o tej dziewczynie. W szkole w ogóle jej nie widywał.
Wchodził spokojnie do szatni, by odebrać swój czarny płaszcz, gdy nagle ktoś popchnął go na ścianę.
-   Hej, za dwie minuty mamy autobus, radziłabym ci się pośpieszyć! - rzuciła Nadia
zamiast choćby kurtuazyjnego „przepraszam”. Alana zatkało, zaraz jednak ocknął się i pobiegł za koleżanką na przystanek.
Dotarli w tym samym czasie, gdy kierowca, nie zwracając uwagi na dobiegającą młodzież, ruszył. Zamknął im drzwi dosłownie przed nosem.
-   To są chyba jakieś żarty - jęknął samotnik. Nie był jedynym „zadowolonym” z takiego
obrotu sytuacji. Okazało się, że Nadia miała od razu po powrocie stawić się na wizycie u dentysty. Nie obeszło się bez pokazania chłopakowi wady uzębienia. Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się być w porządku, jednak po przyjrzeniu się, widać było cztery ostre, mocno wystające kły.
Alan nie miał ochoty tego komentować, ale jej uzębienie bardzo przypominało mu szczękę wampira. Zaraz zganił się za to porównanie. Dziewczyna była całkowitym przeciwieństwem upiora. Była bardzo żywiołowa, chodziła po dworze w najjaśniejszych promieniach słońca, męczyła się jak każdy inny człowiek. Tylko jej skóra wydawała się być nienaturalnie blada. Geny” - pomyślał.
Dziewczyna pojawiała się w szkole i znikała. Raz dręczyła go swą obecnością praktycznie bez przerwy, a następnego dnia nigdzie jej nie było. Alan zdołał się już przyzwyczaić do tej uśmiechniętej, bladej buźki. Po prostu została wpisana w jego codzienność. Przez długi czas nikomu nie pozwolił zbliżyć się do siebie aż tak bardzo. Nadii nie musiał okazywać swojej niechęci, gdyż nie miało to żadnego sensu. Jeśli była, to była i już. Czasem nawet zarażała go swoim optymizmem. Jakby dawała mu część tej ogromnej energii, sprawiając, że zaczynał patrzeć na świat w inny sposób. Zauważał wówczas, ile piękna go otacza.
To przy niej czuł się swobodnie, potrafił się otworzyć. Wydawało mu się, że została zrzucona z nieba. Rzeczywistość była jednak nieco bardziej okrutna, a Nadia wyszła ze świata nieprzypominającego w niczym rajskiej szczęśliwości.
Pewnej nocy Alan - targany złymi przeczuciami - nie mógł spać. Rano nie pojechał do szkoły autobusem, lecz zawiózł go ojciec. W drodze słuchali radia. Nagle spiker przerwał lecącą muzykę i zaprosił do wysłuchania najnowszych wiadomości. Alan po pierwszej informacji przeżył cios. Niedaleko jego miejscowości znaleziono zwłoki dziewczyny. W jej ciele nie było ani kropli krwi.
Chłopak zaczął się trząść, wytarł spocone dłonie w spodnie. Starał się nie myśleć o tym, że Nadii nie ma w szkole. Gdyby to ona była ofiarą zbrodni, nauczyciele już dawno zostaliby o tym powiadomieni i natychmiast przekazaliby tę smutną wiadomość uczniom, a na ich twarzach nie było przecież żadnych skrajnych emocji.
Z trudem wytrzymał do końca lekcji. Jak zwykle rzucił się biegiem na autobus powrotny. Gdy był już w domu, wykręcił numer do Nadii. Jeden sygnał. Drugi. Nic. Przepraszamy, wybrany abonent nie odpowiada. Spróbuj później ponownie. Starał sobie wmówić, że to jeszcze nic nie znaczy. Że mogła gdzieś zostawić telefon, a to że nie było jej w szkole, to czysty przypadek. Jednak nie mógł powstrzymać drżenia rąk i ścisku w żołądku, który łączył się z okropnymi mdłościami. Nie miał pojęcia, gdzie ona może teraz być. Nigdy nie zaprowadziła go do swojego mieszkania. Do tej pory nie sprawiało mu to żadnego problemu, spotykali się u niego lub w jakiejś knajpce, jednak teraz strasznie tego żałował. Mógłby ją teraz odwiedzić i upewnić się, że wszystko jest w porządku. Zadzwonił do dziewczyny jeszcze kilka razy, efekt wciąż był ten sam.
Doprowadzało go to do szaleństwa. Nareszcie się na kogoś otworzył i teraz miało być mu to zabrane? Widocznie przeznaczone jest mu życie samotnika…
Do późnej nocy siedział na łóżku, a jego ciałem wstrząsały spazmatyczne drgawki. Z ust wydobywał się niechciany szloch. W końcu zasnął. Rano nie pamiętał żadnego snu.
Następny dzień w szkole rozpoczął od rozmowy z nauczycielką. Bez zbędnych ceregieli zaczął temat Nadii. Zapytał, czy ma jakiekolwiek informacje od niej, bądź od jej rodziców, jaki jest powód jej nieobecności i - najważniejsze - czy, nie daj Boże, słyszała o tragicznym wypadku z jej udziałem. Kobieta tylko spojrzała na niego dziwnie. Jej odpowiedź była ostatnim, czego Alan się spodziewał.
-   W naszej szkole nie ma żadnej uczennicy o imieniu Nadia.
Poczuł jakby ktoś uderzył go pięścią w brzuch.
-   Nie mam głowy do imion, może pamiętasz jej nazwisko? - zapytała nauczycielka,
widząc reakcję ucznia. I wtedy, ku swojemu zdziwieniu, Alan zdał sobie sprawę, że go nie zna. Po przedstawieniu się sobie w autobusie nigdy więcej do tego nie wracali, nie miał z nią żadnych lekcji, więc nie słyszał, jak wyczytują ją z listy, nie miał w ręku ani jednego jej zeszytu. Co jest?! Przecież nie mógł sobie tego wszystkiego wymyślić. Chyba, że miał coś poważnie nie tak z głową?
-   P-przepraszam, chyba coś mi się pomyliło. Do widzenia - wyjąkał. Miał szeroko
otwarte oczy i wpatrywał się w jeden punkt. Stał jak wryty, nie potrafiąc tego wszystkiego zrozumieć. Nie chciał uwierzyć, że to wszystko było nieprawdą.
-   Alan, wszystko w porządku? - zmartwiła się kobieta.
-   Tak… W jak najlepszym porządku. Do widzenia - zapewnił i odszedł sztywnym
krokiem w przeciwną stronę od sali, w której miał lekcje. Kroczył, nie wiedząc właściwie gdzie. Nie zwracał uwagi na to, co dzieje się wokół niego. Szedł pod prąd, który tworzyli uczniowie ruszający na lekcje. Po dzwonku, którego Alan nie słyszał. Korytarz był już pusty, a on nie miał zamiaru wracać na zajęcia .
I nagle ją zobaczył. Stała przy wejściowych drzwiach, coś robiła przy oku. Niewiele się zastanawiając, podbiegł do tyle dla niego znaczącej istotki i chwycił ją w ramiona. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, jak okropnie była zimna.
-   Gdzie byłaś? Bałem się o ciebie, myślałem, że nie żyjesz. A nauczycielka opowiadała
mi niestworzone historie…
Wypuścił ją z objęć. Wówczas zobaczył, że jej oczy mają dwa różne kolory. Jedno wyglądało tak jak zawsze, lecz w drugim tęczówka miała odcień krwistej czerwieni. Nie zdążył zadać kolejnego pytania, bo odpowiedź już nadeszła.
-   Alan, ja… Musisz mi pomóc. Na pewno nie uwierzysz w to co ci teraz powiem, ale
proszę, postaraj się mnie zrozumieć - przerwała, badając jego reakcję. Kontynuowała, była na skraju wytrzymałości, mówiła płaczliwym głosem. - Ja nie chodzę do tej szkoły. Nie chodzę do żadnej szkoły. Nawet nie jestem człowiekiem! Jestem wampirem! Wcale nie mam wady uzębienia, to są moje kły. A to, co teraz widzisz - wskazała na oko - to prawdziwy kolor... Moja skóra nie bez powodu jest taka blada. Dotknij mojej dłoni, czy kiedykolwiek znałeś człowieka o tak niskiej temperaturze ciała? - chwyciła jego rękę. Dłoń rzeczywiście była lodowato zimna. Przeszył go dreszcz, sam nie wiedział, czy przez ten dotyk czy wiadomości, które zbyt szybko docierały do jego mózgu. - A słońce? Strasznie pali, ale jakoś daję radę. W lato od razu bym spłonęła.
Przerwała. Patrzyła tylko na chłopaka, który momentalnie pobladł. W końcu się odezwał.
-   Może to błąd, wierzę ci, choć nie mam pojęcia dlaczego.
Dziewczyna westchnęła z ulgą. Pokrótce wyjaśniła mu, czego od niego oczekuje. Musieli pojechać do pewnego, opuszczonego miejsca, w którym została uwięziona cała jej rodzina. Łowca wampirów niegdyś wyłapał ich wszystkich, nie zauważając jedynie Nadii. Resztę zamknął w lochach starego zamczyska. Ona sama nie mogła ich uwolnić, ponieważ ów myśliwy zabezpieczył cały teren zaklęciami antywampirycznymi oraz paroma innymi sposobami. Zdjąć je mógł tylko człowiek, otwierając „grobowiec” demonów.
Alan, oślepiony uczuciami do dziewczyny, nie zauważył, czym grozi realizacja tego planu. W końcu upiory te żywiły się ludzką krwią. Jeśli je wypuści, wygłodniałe potwory z pewnością pozbawią życia dziesiątki ludzi. Alan zgodził się na postawione przed nim  zadanie. Bez zgody rodziców pożyczył samochód. Na nieszczęście Nadia posiadała prawo jazdy. Parę godzin później byli już na miejscu.
Wokół zamku nie było ani jednego człowieka. Wokół ruin rozpościerał się las składający się wyłącznie z jednego gatunku drzew - topoli osiki. Masywną, kamienną budowlę okalał wielki mur, znajdowało się w nim jedno wejście. Stalowa, ciężka brama.
Nadia została w samochodzie, który zaparkowała w bezpiecznej odległości od lasku, jakby obawiała się, że drzewa mogą zadziałać niczym osikowy kołek. Alan ruszył sam. Pchnął drzwi, ale ani drgnęły. Okrążył mur parę razy, jednak nie znalazł żadnego ukrytego przejścia. Zaczął więc szukać jakichś wystających kamiennych bloków, po których mógłby się wspiąć. Zaraz zaprzestał poszukiwań, ściana była bardzo wysoka, niebezpiecznie byłoby z niej później zeskoczyć. Stanął pod bramą. Ta niewiele przekraczała jego wzrost. Postanowił podciągnąć się i opaść na ziemię po drugiej stronie. Wziął rozbieg, wybił się w ostatniej chwili i chwycił górną część drzwi. Wpadł na nie z takim impetem, że prawie spadł. Stal była lodowato zimna. Nie miał oparcia dla stóp, chciał znaleźć jakąś wystającą część dla nóg, ale buty tylko ślizgały się po gładkiej powierzchni bramy. W końcu wytężył całe swoje siły i przerzucił się na drugą stronę. Upadł ciężko na ziemię, aż zaparło mu dech w piersiach. Zaczął kaszleć, lecz przezwyciężył ból i wstał. Zawróciło mu się w głowie i prawie znów wylądował na ziemi, ale zaraz oparł się o mur. Gdy utrzymał równowagę, podszedł do wrót zamku. Tam poszło jak z płatka, zardzewiała zasuwa rozsypała się, kiedy uderzył w nią kamieniem.
Wewnątrz było bardzo ciemno i brudno. Gdzieniegdzie wisiały grube pajęczyny, a posadzkę pokrywała gęsta warstwa kurzu. Były po niej porozrzucane dawno już zepsute główki czosnku. Ale nie to zdziwiło Alana. Zaskoczyły go natomiast tysiące krzyży powieszonych na ścianach. Było ich tak wiele, że praktycznie całe je zasłaniały, przez co trudno było nawet stwierdzić, na jaki kolor zostały pomalowane. Wśród nich, w gablotach, wisiały księgi – różne wydania Biblii.
Korzystając ze wskazówek Nadii, Alan zszedł do lochów. Poruszał się ostrożnie, było ciemno, a on oświetlał sobie drogę kieszonkową latarką. Nareszcie dotarł do kolejnych stalowych drzwi. Te były zamknięte na kłódkę, w której - o dziwo - znajdował się klucz. Przekręcając go, chłopak zastanawiał się nad głupotą człowieka, który go w niej zostawił. Nie zdawał sobie sprawy, że właśnie popełnia największy (i ostatni) błąd w swoim życiu. Następstwem szczęku zamku były dziwne szmery docierające zza przeszkody.
Otworzył drzwi, w jednym momencie zdejmując wszystkie antywampiryczne zaklęcia. Nawet nie zdążył mrugnąć, gdy setki spragnionych jego krwi wampirów wyleciały na zewnątrz. Natychmiast rzuciły się na niego, wbijając swe kły w jakiekolwiek wolne miejsce na ciele. Nie trwało to długo. Upiory w ciągu paru sekund uciekły ze znienawidzonego więzienia, zmieniły się w nietoperze i wyleciały na wolność, zostawiając ciało samotnika pozbawione nawet najmniejszej kropli krwi, całe pokryte ugryzieniami.


Parę dni później Nadia z uśmiechem czytała gazetę na przystanku. Strony wypełnione były wiadomościami o morderstwach, którym towarzyszyły bardzo podobne okoliczności. Ciała całkowicie pozbawione krwi, porzucone w kompletnie przypadkowym miejscu. Wszystkie nosiły ślady ugryzienia jakiegoś „zwierzęcia”. Na kolejnych kartkach opisane były wybuchy paniki ludzi. Wywiady z prowadzącymi śledztwo. Paręnaście ostatnich stron zajęły nekrologi ofiar.
Dziewczyna podniosła głowę, na słupach, latarniach bądź tablicach ogłoszeniowych powieszone zostały kartki. Na wszystkich widniał duży napis głoszący słowo „ZAGINIONY”, pod nim znajdowało się zdjęcie, ciągle to samo. Chłopak mogący mieć jakieś 17-18 lat. Następnie wszystkie okoliczności dotyczące zaginięcia. Skradziony samochód, ucieczka ucznia ze szkoły, dziwna rozmowa z nauczycielką. Chłopak miał na imię Alan.
Niewielu ludzi chodziło teraz po mieście. Większość z nich bała się wystawić nos choćby centymetr za drzwi. Jeśli już musieli gdzieś wyjść, to tylko w grupach. Świat od dawna nie słyszał o tak ogromnej fali zbliżonych do siebie morderstw czy zaginięć popełnianych w tak krótkim odstępie czasowym. A wszystkie te wydarzenia w zawrotnym tempie zaczęły wykraczać poza granice miasta.

Nadia z uśmiechem na ustach zgięła egzemplarz „Mojego Miasta” i wrzuciła go do kosza na śmieci. Była istotą, która potrafiła zrobić wiele dla dobra sprawy. Nawet jeśli miało to oznaczać stracone przez kogoś życie.

Napisaliśmy zbiór opowiadań:)

Nasz autorski zbiór opowiadań!

Nie każdy lubi czytać (wielka szkoda). Nie każdy lubi pisać (równie wielka szkoda). W dzisiejszych czasach coraz rzadziej można spotkać  młodego człowieka, który ma potrzebę wyrażania siebie, swojego wewnętrznego świata poprzez twórczość literacką.

Wbrew temu przekonaniu w naszej szkole udało się stworzyć grupę pozytywnych „odmieńców”, którzy chcą pisać i czerpią z tego radość. Wspólnie - w ramach projektu wydawnictwa Ridero „Misja książka” -  stworzyliśmy zbiór opowiadań „Opowieści kłem pisane” z wampirem w roli głównej. Poza Hanią z III klasy, pozostali autorzy to pierwszoklasiści. Dopiero startują literacko, ciągle się uczą, ale mam nadzieję, że już na tyle rozsmakowali się w „radości pisania”, że nie zejdą z tej drogi.
Każde opowiadanie jest inne, w każdym wampir występuje w innej odsłonie, innym wcieleniu – nawet tym najbardziej ludzkim… Każdy autor wniósł do zbioru ważną cząstkę siebie, dlatego też chciałbym indywidualnie podziękować:
o   Ani Kiljańskiej za wampiryczną zagadkę kryminalną (a ja ostatnio lubię kryminałyJ),
o   Hani Białas za subtelny humor i za to, ze swoje ciepło przelała w opowieść o „przyjacielu wampirze”,
o   Patrycji Rutynie za to, że kilka razy rozbawiła mnie do łez,
o   Ani Wdowiak za psychologiczne pogłębienie tematu,
o   Kubie Święcickiemu za ludzki wymiar egzystencji wampira,
o   Sandrze Madej za wiarę w siłę przyjaźni,
o   Natanowi Świercowi za wiedzę historyczną, do której poszerzenia w zakresie I wojny światowej zmobilizował również mnieJ,
o   Patrycji Peździe i Natalii Sekule, które wykonały ilustracje, zaprojektowały okładkę i wraz ze mną były pierwszymi recenzentkami książki.

Moi drodzy,  dla mnie jesteście wielcy,  a praca z Wami to  prawdziwą przyjemność.
W kolejnych postach pojawią się wszystkie opowiadania, które złożyły się na nasz zbiór. Przeczytajcie!

środa, 15 lutego 2017

Dla utalentowanych wokalnie!



Uwaga!!! Wyjazd do Teatru Bagatela w Krakowie

09 marca - spektakl "Najdroższy", Kraków. Teatr Bagatela
Wyjazd połączony z krótką wycieczką po żydowskim Krakowie
Koszt - ok. 100 zł
Zapraszam wszystkich zainteresowanych.

Najdroższy (Cher trèsor)
Arcymistrz francuskiej lekkiej komedii, Francis Veber, znów wplątuje swego ulubionego bohatera w kłopoty. François Pignon, niezaradny życiowo pechowiec, stracił równocześnie pracę i żonę. Czy jeśli jest tak źle, to może być już tylko lepiej? Do czego doprowadzi seria nieoczekiwanych spotkań i zaskakujących zwrotów akcji? Zapraszamy na przezabawny i błyskotliwy wieczór w wybornym towarzystwie i najlepszym paryskim stylu.
http://www.bagatela.pl/spektakl/najdrozszy

Relacje przedszkolne...trochę wspomnień...

Licealiści czytają przedszkolakom

Zespół Szkół Ogólnokształcących i Technicznych w Wojkowicach to szkoła, która nie boi się wyzwań. Wierzymy w to, ze uczymy się nie tylko na lekcjach, dlatego chętnie podejmujemy się realizacji różnorodnych przedsięwzięć dodatkowych. Opiekunem Klubu Czytelniczego w naszej szkole jest pani Agnieszka Mańka – polonistka, bibliotekarka – która w naszej szkole koordynuje większość inicjatyw humanistycznych. Do klubu należą zarówno uczniowie (a raczej uczenniceJ) Liceum Ogólnokształcącego, jak i Technikum Architektury Krajobrazu. Do współpracy z nami w ramach programu PoczytajMY przystąpiło cudowne miejscowe Przedszkole im. Przyjaciół Bajek.

Przygotowanie każdych kolejnych zajęć opiera się na burzy mózgów… Długo zastanawiamy się, co tym razem przeczytać dzieciakom, w co się z nimi pobawić. Jednak gdy pojawi się już pomysł na tekst, błyskawicznie wymyślamy zabawy, piosenki, malowanki… Zawsze dbamy o to, żeby zajęcia były różnorodne i by przedszkolaki z nami się nie nudziły.
W lutym długo zastanawiałyśmy się, co tym razem przeczytać dzieciom, czym je zainteresować, po czym wpadłyśmy na … dość oczywisty –jako że jesteśmy uczennicami klasy mundurowej- pomysł. Postanowiłyśmy zaprezentować przedszkolakom zawody, w kierunku których podjęłyśmy kształcenie w naszym LO.
Dodatkowo zainspirował nas wiersz Jana Brzechwy „Pali się”, w którym w niezwykle zabawny sposób ukazana została akcja strażacka. Po lekturze rozmawiałyśmy z maluchami na temat pracy strażaka czy policjanta, sytuacji, w których należy zwrócić się o pomoc do przedstawicieli tych służb, wspólnie powtarzaliśmy numery telefonów alarmowych.
W końcu przyszedł czas na największą atrakcję… Do przedszkola przyniosłyśmy bowiem elementy umundurowania koszarowego i galowego, prawdziwe hełmy strażackie oraz czapki policyjne. Zaczęło się wielkie przebieranie i fotografowanie… Umundurowane maluchy prezentowały się znakomicie!
Na koniec wspólnie z dziećmi kolorowałyśmy przygotowane przez nas specjalnie dla nich obrazki – oczywiście wozu strażackiego i policjanta z psem  . Jak zwykle dzieci opowiedziały nam wiele historii, tym razem takich, które przydarzyły się im w mniejszym lub większym związku z policją czy strażą  .

Kolejne spotkanie z przedszkolakami upłynęło pod hasłem: Strach ma wielki oczy. Tym razem zabawa była inspirowana wierszem Zofii Serdecznej „Sama w domu”. Na czytaniu się jednak nie skończyło… opowiedziałyśmy maluchom o tym, czego my kiedyś się bałyśmy i jak te lęki udało się nam przezwyciężyć, potem przedszkolaki  same opowiadały o swoich „strachach”. Następnie była zabawa w robienie przerażonych oraz straaaaasznych min.  Bawiłyśmy się przy tym nie gorzej niż pięciolatkiJ. Następnie wspólnie zastanawialiśmy się, co robić, żeby radzić sobie ze strachem? Przygotowałyśmy  także dla maluchów  rysunki najbardziej „potwornych potworów”  i wspólnie z nimi pracowałyśmy nad tym, żeby straszny potwór stał się śmieszny. Smok w serduszka? Dlaczego nie… Kreatywność maluchów przeszła nasze najśmielsze oczekiwania!
Przed Świętami Wielkanocnymi rozmawiałyśmy z przedszkolakami o dobrych manierach, zachowaniu przy stole, a także zdrowym i niezdrowym jedzeniu. Po raz kolejny sięgnęłyśmy do książki Grzegorza Kasdepke „Bon czyli ton. Savoir vivre dla dzieci” . Dzieci z uwagą wysłuchały dwóch opowieści o Kubie i Bubie, którzy ku utrapieniu babci Joasi popełniali kolejne gafy przy stole. Okazało się, że nasze przedszkolaki doskonale wiedzą, jak należy się zachowywać, choć – jak same przyznały – zdarza im się o tym czasem zapominaćJ.
Po czytaniu i rozmowie wspólnie nakrywaliśmy stoły – dbałyśmy o tym, żeby wszystko znalazło się na właściwym miejscu. Następnie rozmawialiśmy o ulubionych potrawach. Spotkanie zakończyłyśmy kolorowaniem obrazków z jedzeniem, ze zwróceniem uwagi na to, co jest szczególnie zdrowe, a czego unikać w jadłospisie.
Innym razem postanowiłyśmy  pokazać przedszkolakom znaczenie słowa tolerancja.
 Jak zwykle rozpoczęliśmy nasze spotkanie od przeczytania opowieści. Jej bohaterką była mała myszka Franciszka, której podstępny kot oderwał ogonek, przez co stała się myszką „niepełnosprawną”. Doszliśmy do wniosku, że pieciolatkom najłatwiej wytłumaczyć, co oznacza termin „tolerancja” na przykładzie postaci z fizyczną ułomnością. Przedszkolaki z łatwością domyśliły się, że - podobnie jak myszka Franciszka - wszystkie osoby różniące się  wyglądem, chore, niedomagające mogą czuć się odrzucone przez społeczeństwo i jeśli wymagają one pomocy od pełnosprawnych osób, to powinny ją bezwzględnie otrzymywać. Równocześnie należy je traktować  jak każdego innego pełnoprawnego członka społeczności.
Następnie zaproponowałyśmy przedszkolakom zabawę ruchową w kotka urywającego myszkom ogonki. Jakaż była bieganina po całej sali – a jaka radość maluchów…..  Kolejnym elementem spotkania było wczuwanie się w rolę osoby niewidomej. Każde dziecko z zawiązanymi oczami i z kolegą –przewodnikiem miało za zadanie poruszać się po gęstym lesie, w którym w rolę drzew wcieliły się pozostałe przedszkolaki.  Dzieci z przejęciem opowiadały o swoich przeżyciach podczas spaceru z zamkniętymi oczami. Były wyraźnie onieśmielone i czuły duży dyskomfort w tej sytuacji. Na zakończenie deklarowały, że zawsze będą pomagać osobom niepełnosprawnym, będą je traktować bez uprzedzeń i z szacunkiem. Mamy nadzieję, że ta dziecięca otwartość i tolerancja wobec niepełnosprawności pozostanie w maluchach na zawsze.
Dzieci za każdym razem zachwycają  nas swoją otwartością, komunikatywnością i nieskończonymi pokładami pozytywnej energii. Spotkania z nimi to dla nas  nie tylko zadania projektowe, ale prawdziwa przyjemność!!!