Łatwy cel
Chyba każdy spotkał w swoim życiu osobę wyobcowaną,
odsuniętą na bok przez innych, zapewne nieśmiałą i samotną. Wielu takich ludzi
żyje na świecie. Sztuka polega nie na tym, żeby ich odnaleźć, ale by w
odpowiedni sposób do nich dotrzeć. Wykorzystać ich marną pozycję w
społeczeństwie. Brzmi egoistycznie? Okrutnie? Bezsprzecznie tak. Niestety
niektórzy potrafią zrobić wiele dla dobra własnej sprawy, a manipulowanie kimś,
kto na takie zabiegi jest podatny, to dla nich jedynie środek do osiągnięcia sukcesu.
Należy zauważyć, że taki człowiek może być łatwym celem. Jest samotny,
dzięki czemu szybciej będzie można zdobyć jego zaufanie i przyjaźń. Jeśli
bowiem czegoś bardzo pragniemy, łatwowiernie podążamy za tymi, którzy nam to
oferują. Może się jednak okazać, że taki samotnik wcale nie chce zyskać nowych
perspektyw i więzi, przez co jest tylko bardziej podejrzliwy. W obydwóch
przypadkach - jako że człowiek jest jednak stworzeniem stadnym i potrzebuje
towarzystwa - prędzej czy później podda się swoim instynktom i skorzysta z
okazji, by kogoś poznać.
Żeby wszystko poszło sprawnie i by nie stracić samotnika, trzeba przez
dłuższy czas go obserwować. Wiedzieć na tyle dużo, aby nie popełnić
najmniejszego błędu. Mieć zakodowane w głowie, o której godzinie jeździ
autobusem, jakie ma zainteresowania, a czego nienawidzi. Korzystając z tych
informacji, można stworzyć obraz postaci niesamowicie podobnej, jakby skrojonej
na jego miarę. Niezłym pomysłem jest też zaprezentowanie siebie tak bardzo kontrastowo
w stosunku do niego, żeby wzbudzić zainteresowanie „wybrańca”…
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Alan wsiadał do autobusu na przystanku niedaleko piekarni, dlatego ona
musiała wsiąść jeden dalej. Oczywiście nie w byle jaki dzień, do tego konieczne
było, żeby środek transportu był zatłoczony. Praktycznie brak miejsc
siedzących. Środa była idealna. Większość mieszkańców miasta robiła poranne
zakupy na targu, później musieli jakoś wrócić do domów. Po przejechaniu paru
kilometrów wewnątrz robiło się na tyle miejsca, że można było swobodnie stanąć,
bez ściskania się z innymi osobami. Niektórzy szczęściarze mogli nawet cieszyć
się podróżą na trzęsących się bez przerwy krzesłach.
Chłopak był jednym z tych szczęściarzy. Co prawda zaraz dosiadła się do
niego jakaś staruszka, ale na następnym postoju opuściła autobus. W tym samym
momencie weszła Nadia. Cała zdyszana, bo prawie się spóźniła. A przynajmniej
takie musiała sprawiać pozory.
Od razu go wypatrzyła. Bezceremonialnie zajęła miejsce obok niego.
Zdyszana rozsiadła się wygodnie.
-
Mam na imię Nadia - przywitała się, wyciągając rękę w
stronę swojego samotnika.
Ten niechętnie uścisnął jej dłoń
i wyjawił jak się nazywa. Już samo imię wzbudziło w nim pewną niechęć, a
uczucie to pogłębiał wręcz bijący od dziewczyny optymizm.
-
Pomyślałam, że skoro mamy przed sobą jeszcze jakieś pół
godziny jazdy,
moglibyśmy porozmawiać. Chodzimy razem
do szkoły, wiesz?
Alan
mruknął coś niezrozumiale i – by ukazać swoją niechęć do rozmowy – włożył
słuchawki do uszu.
Podróż
każdemu z nich minęła inaczej. Jemu wśród melodii granych przez ulubiony
zespół, a jej przy odgłosach telepania starego autobusu. Postanowiła dać
Alanowi czas na przemyślenie nowej znajomości. Zdecydowanie zbyt energicznym
ruchem pomachała mu na pożegnanie i szybko ruszyła do szkoły, zostawiając go w
tyle.
Na
żadnej z przerw nie zauważył nigdzie tej dziwacznej dziewczyny. Właściwie było
mu to obojętne, nie zastanawiał się nad tym, gdzie może być w danym momencie,
lecz co jakiś czas łapał się na wypatrywaniu tryskającej energią głowy w tłumie.
Następnego
dnia nie jechali razem. Ani przez kolejny tydzień. Alan już prawie zapomniał o
tej dziewczynie. W szkole w ogóle jej nie widywał.
Wchodził
spokojnie do szatni, by odebrać swój czarny płaszcz, gdy nagle ktoś popchnął go
na ścianę.
-
Hej, za dwie minuty mamy autobus, radziłabym ci się
pośpieszyć! - rzuciła Nadia
zamiast choćby
kurtuazyjnego „przepraszam”. Alana zatkało, zaraz jednak ocknął się i pobiegł
za koleżanką na przystanek.
Dotarli
w tym samym czasie, gdy kierowca, nie zwracając uwagi na dobiegającą młodzież,
ruszył. Zamknął im drzwi dosłownie przed nosem.
-
To są chyba jakieś żarty - jęknął samotnik. Nie był
jedynym „zadowolonym” z takiego
obrotu sytuacji.
Okazało się, że Nadia miała od razu po powrocie stawić się na wizycie u dentysty.
Nie obeszło się bez pokazania chłopakowi wady uzębienia. Na pierwszy rzut oka
wszystko wydawało się być w porządku, jednak po przyjrzeniu się, widać było
cztery ostre, mocno wystające kły.
Alan nie miał ochoty tego komentować, ale jej
uzębienie bardzo przypominało mu szczękę wampira. Zaraz zganił się za to
porównanie. Dziewczyna była całkowitym przeciwieństwem upiora. Była bardzo
żywiołowa, chodziła po dworze w najjaśniejszych promieniach słońca, męczyła się
jak każdy inny człowiek. Tylko jej skóra wydawała się być nienaturalnie blada. „Geny” - pomyślał.
Dziewczyna pojawiała się w szkole i znikała. Raz
dręczyła go swą obecnością praktycznie bez przerwy, a następnego dnia nigdzie
jej nie było. Alan zdołał się już przyzwyczaić do tej uśmiechniętej, bladej buźki.
Po prostu została wpisana w jego codzienność. Przez długi czas nikomu nie
pozwolił zbliżyć się do siebie aż tak bardzo. Nadii nie musiał okazywać swojej
niechęci, gdyż nie miało to żadnego sensu. Jeśli była, to była i już. Czasem
nawet zarażała go swoim optymizmem. Jakby dawała mu część tej ogromnej energii,
sprawiając, że zaczynał patrzeć na świat w inny sposób. Zauważał wówczas, ile
piękna go otacza.
To przy niej czuł się swobodnie, potrafił się
otworzyć. Wydawało mu się, że została zrzucona z nieba. Rzeczywistość była jednak
nieco bardziej okrutna, a Nadia wyszła ze świata nieprzypominającego w niczym
rajskiej szczęśliwości.
Pewnej nocy Alan - targany złymi przeczuciami - nie
mógł spać. Rano nie pojechał do szkoły autobusem, lecz zawiózł go ojciec. W
drodze słuchali radia. Nagle spiker przerwał lecącą muzykę i zaprosił do
wysłuchania najnowszych wiadomości. Alan po pierwszej informacji przeżył cios.
Niedaleko jego miejscowości znaleziono zwłoki dziewczyny. W jej ciele nie było
ani kropli krwi.
Chłopak zaczął się trząść, wytarł spocone dłonie w
spodnie. Starał się nie myśleć o tym, że Nadii nie ma w szkole. Gdyby to ona
była ofiarą zbrodni, nauczyciele już dawno zostaliby o tym powiadomieni i
natychmiast przekazaliby tę smutną wiadomość uczniom, a na ich twarzach nie
było przecież żadnych skrajnych emocji.
Z trudem wytrzymał do końca lekcji. Jak zwykle rzucił
się biegiem na autobus powrotny. Gdy był już w domu, wykręcił numer do Nadii.
Jeden sygnał. Drugi. Nic. Przepraszamy,
wybrany abonent nie odpowiada. Spróbuj później ponownie. Starał sobie
wmówić, że to jeszcze nic nie znaczy. Że mogła gdzieś zostawić telefon, a to że
nie było jej w szkole, to czysty przypadek. Jednak nie mógł powstrzymać drżenia
rąk i ścisku w żołądku, który łączył się z okropnymi mdłościami. Nie miał
pojęcia, gdzie ona może teraz być. Nigdy nie zaprowadziła go do swojego
mieszkania. Do tej pory nie sprawiało mu to żadnego problemu, spotykali się u
niego lub w jakiejś knajpce, jednak teraz strasznie tego żałował. Mógłby ją
teraz odwiedzić i upewnić się, że wszystko jest w porządku. Zadzwonił do
dziewczyny jeszcze kilka razy, efekt wciąż był ten sam.
Doprowadzało
go to do szaleństwa. Nareszcie się na kogoś otworzył i teraz miało być mu to
zabrane? Widocznie przeznaczone jest mu życie samotnika…
Do późnej nocy siedział na łóżku, a jego ciałem
wstrząsały spazmatyczne drgawki. Z ust wydobywał się niechciany szloch. W końcu
zasnął. Rano nie pamiętał żadnego snu.
Następny dzień w szkole rozpoczął od rozmowy z
nauczycielką. Bez zbędnych ceregieli zaczął temat Nadii. Zapytał, czy ma
jakiekolwiek informacje od niej, bądź od jej rodziców, jaki jest powód jej
nieobecności i - najważniejsze - czy, nie daj Boże, słyszała o tragicznym
wypadku z jej udziałem. Kobieta tylko spojrzała na niego dziwnie. Jej odpowiedź
była ostatnim, czego Alan się spodziewał.
-
W naszej szkole nie ma żadnej uczennicy o imieniu
Nadia.
Poczuł jakby
ktoś uderzył go pięścią w brzuch.
-
Nie mam głowy do imion, może pamiętasz jej nazwisko? -
zapytała nauczycielka,
widząc reakcję
ucznia. I wtedy, ku swojemu zdziwieniu, Alan zdał sobie sprawę, że go nie zna.
Po przedstawieniu się sobie w autobusie nigdy więcej do tego nie wracali, nie
miał z nią żadnych lekcji, więc nie słyszał, jak wyczytują ją z listy, nie miał
w ręku ani jednego jej zeszytu. Co jest?! Przecież nie mógł sobie tego
wszystkiego wymyślić. Chyba, że miał coś poważnie nie tak z głową?
-
P-przepraszam, chyba coś mi się pomyliło. Do widzenia -
wyjąkał. Miał szeroko
otwarte oczy i
wpatrywał się w jeden punkt. Stał jak wryty, nie potrafiąc tego wszystkiego
zrozumieć. Nie chciał uwierzyć, że to wszystko było nieprawdą.
-
Alan, wszystko w porządku? - zmartwiła się kobieta.
-
Tak… W jak najlepszym porządku. Do widzenia - zapewnił
i odszedł sztywnym
krokiem w
przeciwną stronę od sali, w której miał lekcje. Kroczył, nie wiedząc właściwie
gdzie. Nie zwracał uwagi na to, co dzieje się wokół niego. Szedł pod prąd,
który tworzyli uczniowie ruszający na lekcje. Po dzwonku, którego Alan nie
słyszał. Korytarz był już pusty, a on nie miał zamiaru wracać na zajęcia .
I nagle ją zobaczył. Stała przy wejściowych drzwiach, coś robiła przy
oku. Niewiele się zastanawiając, podbiegł do tyle dla niego znaczącej istotki i
chwycił ją w ramiona. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, jak okropnie była zimna.
-
Gdzie byłaś? Bałem się o ciebie, myślałem, że nie
żyjesz. A nauczycielka opowiadała
mi niestworzone
historie…
Wypuścił ją z objęć. Wówczas zobaczył, że jej oczy mają dwa różne
kolory. Jedno wyglądało tak jak zawsze, lecz w drugim tęczówka miała odcień
krwistej czerwieni. Nie zdążył zadać kolejnego pytania, bo odpowiedź już
nadeszła.
-
Alan, ja… Musisz mi pomóc. Na pewno nie uwierzysz w to
co ci teraz powiem, ale
proszę, postaraj
się mnie zrozumieć - przerwała, badając jego reakcję. Kontynuowała, była na
skraju wytrzymałości, mówiła płaczliwym głosem. - Ja nie chodzę do tej szkoły.
Nie chodzę do żadnej szkoły. Nawet nie jestem człowiekiem! Jestem wampirem!
Wcale nie mam wady uzębienia, to są moje kły. A to, co teraz widzisz - wskazała
na oko - to prawdziwy kolor... Moja skóra nie bez powodu jest taka blada.
Dotknij mojej dłoni, czy kiedykolwiek znałeś człowieka o tak niskiej
temperaturze ciała? - chwyciła jego rękę. Dłoń rzeczywiście była lodowato
zimna. Przeszył go dreszcz, sam nie wiedział, czy przez ten dotyk czy
wiadomości, które zbyt szybko docierały do jego mózgu. - A słońce? Strasznie
pali, ale jakoś daję radę. W lato od razu bym spłonęła.
Przerwała.
Patrzyła tylko na chłopaka, który momentalnie pobladł. W końcu się odezwał.
-
Może to błąd, wierzę ci, choć nie mam pojęcia dlaczego.
Dziewczyna
westchnęła z ulgą. Pokrótce wyjaśniła mu, czego od niego oczekuje. Musieli
pojechać do pewnego, opuszczonego miejsca, w którym została uwięziona cała jej
rodzina. Łowca wampirów niegdyś wyłapał ich wszystkich, nie zauważając jedynie
Nadii. Resztę zamknął w lochach starego zamczyska. Ona sama nie mogła ich
uwolnić, ponieważ ów myśliwy zabezpieczył cały teren zaklęciami
antywampirycznymi oraz paroma innymi sposobami. Zdjąć je mógł tylko człowiek,
otwierając „grobowiec” demonów.
Alan, oślepiony uczuciami do dziewczyny, nie zauważył, czym grozi
realizacja tego planu. W końcu upiory te żywiły się ludzką krwią. Jeśli je
wypuści, wygłodniałe potwory z pewnością pozbawią życia dziesiątki ludzi. Alan
zgodził się na postawione przed nim zadanie. Bez zgody rodziców pożyczył samochód.
Na nieszczęście Nadia posiadała prawo jazdy. Parę godzin później byli już na
miejscu.
Wokół zamku nie było ani jednego człowieka. Wokół ruin rozpościerał się
las składający się wyłącznie z jednego gatunku drzew - topoli osiki. Masywną,
kamienną budowlę okalał wielki mur, znajdowało się w nim jedno wejście.
Stalowa, ciężka brama.
Nadia została w samochodzie, który zaparkowała w bezpiecznej odległości
od lasku, jakby obawiała się, że drzewa mogą zadziałać niczym osikowy kołek.
Alan ruszył sam. Pchnął drzwi, ale ani drgnęły. Okrążył mur parę razy, jednak
nie znalazł żadnego ukrytego przejścia. Zaczął więc szukać jakichś wystających
kamiennych bloków, po których mógłby się wspiąć. Zaraz zaprzestał poszukiwań,
ściana była bardzo wysoka, niebezpiecznie byłoby z niej później zeskoczyć.
Stanął pod bramą. Ta niewiele przekraczała jego wzrost. Postanowił podciągnąć
się i opaść na ziemię po drugiej stronie. Wziął rozbieg, wybił się w ostatniej
chwili i chwycił górną część drzwi. Wpadł na nie z takim impetem, że prawie
spadł. Stal była lodowato zimna. Nie miał oparcia dla stóp, chciał znaleźć
jakąś wystającą część dla nóg, ale buty tylko ślizgały się po gładkiej
powierzchni bramy. W końcu wytężył całe swoje siły i przerzucił się na drugą
stronę. Upadł ciężko na ziemię, aż zaparło mu dech w piersiach. Zaczął kaszleć,
lecz przezwyciężył ból i wstał. Zawróciło mu się w głowie i prawie znów
wylądował na ziemi, ale zaraz oparł się o mur. Gdy utrzymał równowagę, podszedł
do wrót zamku. Tam poszło jak z płatka, zardzewiała zasuwa rozsypała się, kiedy
uderzył w nią kamieniem.
Wewnątrz było bardzo ciemno i brudno. Gdzieniegdzie wisiały grube
pajęczyny, a posadzkę pokrywała gęsta warstwa kurzu. Były po niej porozrzucane
dawno już zepsute główki czosnku. Ale nie to zdziwiło Alana. Zaskoczyły go
natomiast tysiące krzyży powieszonych na ścianach. Było ich tak wiele, że praktycznie
całe je zasłaniały, przez co trudno było nawet stwierdzić, na jaki kolor zostały
pomalowane. Wśród nich, w gablotach, wisiały księgi – różne wydania Biblii.
Korzystając ze wskazówek Nadii, Alan zszedł do lochów. Poruszał się
ostrożnie, było ciemno, a on oświetlał sobie drogę kieszonkową latarką.
Nareszcie dotarł do kolejnych stalowych drzwi. Te były zamknięte na kłódkę, w
której - o dziwo - znajdował się klucz. Przekręcając go, chłopak zastanawiał
się nad głupotą człowieka, który go w niej zostawił. Nie zdawał sobie sprawy,
że właśnie popełnia największy (i ostatni) błąd w swoim życiu. Następstwem
szczęku zamku były dziwne szmery docierające zza przeszkody.
Otworzył drzwi, w jednym momencie zdejmując wszystkie antywampiryczne
zaklęcia. Nawet nie zdążył mrugnąć, gdy setki spragnionych jego krwi wampirów
wyleciały na zewnątrz. Natychmiast rzuciły się na niego, wbijając swe kły w
jakiekolwiek wolne miejsce na ciele. Nie trwało to długo. Upiory w ciągu paru
sekund uciekły ze znienawidzonego więzienia, zmieniły się w nietoperze i
wyleciały na wolność, zostawiając ciało samotnika pozbawione nawet najmniejszej
kropli krwi, całe pokryte ugryzieniami.

Dziewczyna podniosła głowę, na słupach, latarniach bądź tablicach
ogłoszeniowych powieszone zostały kartki. Na wszystkich widniał duży napis
głoszący słowo „ZAGINIONY”, pod nim znajdowało się zdjęcie, ciągle to samo.
Chłopak mogący mieć jakieś 17-18 lat. Następnie wszystkie okoliczności
dotyczące zaginięcia. Skradziony samochód, ucieczka ucznia ze szkoły, dziwna
rozmowa z nauczycielką. Chłopak miał na imię Alan.
Niewielu ludzi chodziło teraz po mieście. Większość z nich bała się
wystawić nos choćby centymetr za drzwi. Jeśli już musieli gdzieś wyjść, to
tylko w grupach. Świat od dawna nie słyszał o tak ogromnej fali zbliżonych do
siebie morderstw czy zaginięć popełnianych w tak krótkim odstępie czasowym. A
wszystkie te wydarzenia w zawrotnym tempie zaczęły wykraczać poza granice
miasta.
Nadia z uśmiechem na ustach zgięła egzemplarz „Mojego Miasta” i
wrzuciła go do kosza na śmieci. Była istotą, która potrafiła zrobić wiele dla
dobra sprawy. Nawet jeśli miało to oznaczać stracone przez kogoś życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz